11.01.1906
Ucieczki: Ucieczka Rosjan w styczniu 1944 r.
Początek roku 1944 przyniósł wzrost napięcia wśród więźniów, do których docierały informacje o postępach wojsk sowieckich na froncie wschodnim. Z jednej strony dawały one nadzieję na rychłe zakończenie wojny, z drugiej niepewność o własny los. Obawiano się likwidacji obozu, a wraz z nim egzekucji pozostających w nim więźniów.
Równie niekorzystnie jawiła się perspektywa wywiezienia do innego obozu koncentracyjnego. Wiązałoby się to z utratą dotychczasowych kontaktów w KL Lublin, jak i poza nim. W tej sytuacji wielu zaangażowało się w projekt rozbicia obozu od wewnątrz przy wsparciu oddziałów partyzanckich i masowej ucieczki. Z uwagi na rozmach przedsięwzięcia termin jego realizacji odwlekał się, utrzymując wśród wtajemniczonych stan podniesionej gotowości. W takiej atmosferze doszło do brawurowej ucieczki dwóch Rosjan na początku stycznia. Sprzyjała im aura. Poza mrozami przyniosła mgłę i obfite opady śniegu, które skutecznie powinny zatrzeć ślady śmiałków.
Ucieczka była przygotowana. 5 stycznia wieczorem kapitan Aleksy Kuźniecow zgłosił Feliksowi Siejwie pełniącemu funkcję Blockältestera (blokowego – funkcyjnego, którego zadaniem było utrzymanie porządku i dyscypliny w baraku) chęć zastąpienia następnego dnia, tj. 6 stycznia, kolegów pracujących w komandzie roznoszącym opał do posterunków niemieckich zlokalizowanych na wschodniej granicy obozu. Po latach były więzień F. Siejwa - bezpośredni świadek wydarzeń, wspominał:
Prośba nie zdziwiła, często praktykowano takie zmiany. Duże sympatie łączyły mnie z Aleksem, każdemu zresztą szło się na rękę, nie pytając, jaki ma w tym interes – tym bardziej jego. Poleciłem więc zgodnie z regulaminem zaopatrzyć się kolegom w pasiaki, gdyż komando uważano za zewnętrzne. Rano na apelu uderzyła mnie niezwykła grubość kapitana i jego partnera. Nie dochodziłem powodu, orientowałem się, że ma to określony cel. Nie mówili – nie pytałem. Czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego. Bomba pękła około godziny 10. W narożnym zewnętrznym schronie znaleziono zamkniętego i rozbrojonego Niemca. Tragi leżały przed wejściem, ani śladu po dwóch Rosjanach i broni – ucieczka przygotowana i wykonana wspaniale.
Inny więzień – Jerzy Kwiatkowski tak relacjonował przebieg tego wydarzenia:
Niedziela przynosi nam sensację. Uciekło dwóch Rosjan: kapitan radziecki i drugi – cywil. […] W niedzielę kommando nie wyruszyło do pracy z powodu mgły i stała tylko mała Pestnkette [straż jedynie wokół obozu więźniarskiego – red.] … Rosjanie obezwładnili go [Niemca – red.], zakneblowali mu usta, rozebrali do bielizny, związali sznurami. Jeden przebrał się w jego mundur i z karabinem na plecach eskortował kolegę w kierunku lasu – ślad po nich zaginął. Ładna, czysta robota.
Co ważne – wyczyn Rosjan nie spotkał się z represjami ze strony załogi obozowej wobec współwięźniów uciekinierów. Wróćmy do relacji – F. Siejwy:
Następstwo – nie zarządzono zwykłego alarmu i apelu. Hessel [Theodoor Hessel – więzień sprawujący w obozie najwyższą funkcję – Lagerältestera, czyli starszego obozu] ustalił u mnie numery zbiegów i przyjął słowne, niczym nie poparte oświadczenie, że wyszli w pasiakach po zdaniu ubrań cywilnych. […]. Żadnego dochodzenia właściwie nie było.
Pościg ruszył dopiero po apelu wieczornym i zakończył się niepowodzeniem:
Sprawa wydała się jeszcze przed apelem i co dziwne, nic oprócz nadzwyczajnego poruszenia nie przysniosła. […] Pościg pogonił wiatr w polu i nic oprócz wiatru nie znalazł - wspominał Tadeusz Czajka.
W tekście wykorzystano fragmenty wspomnień:
T. Czajka, Czerwone punkty, Lublin 1962, s. 123-124;
J. Kwiatkowski, 485 dni na Majdanku, Lublin 2018, s. 301;
F. Siejwa, Więzień III pola, Lublin 1969, s. 306, 307.