15.01.1906
Ucieczki: Ucieczka Antoniego Burcana
Ucieczka Antoniego Burcana zapoczątkowała całą serię udanych ucieczek z ostatniego transportu ewakuacyjnego z obozu na Majdanku. Gdy 22 lipca 1944 r. kolumna więźniów opuszczała obóz, dochodziła już godz. 18.00, a gdy więźniowie przekroczyli Bystrzycę, właśnie mijała 20.00. W letni, lecz deszczowy dzień szybko zapadł zmrok. Przy dojściu do Zemborzyc swoją szansę wykorzystał Antoni Burcan.
Ten młody, bo zaledwie 33 letni mężczyzna w obozie na Majdanku przebywał już 10 miesięcy. Pochodzący z Warszawy Burcan podczas okupacji pracował jako kierownik poczty w Sitańcu koło Zamościa. Aresztowany za działalność w ruchu oporu, został osadzony w więzieniu na Zamku Lubelskim, a stąd 13 września 1943 r. przeniesiono go do niemieckiego obozu na Majdanku (nadano mu numer 5947). Przez większość czasu był zatrudniony w kantynie SS. Z racji pełnionych tam obowiązków często wyjeżdżał do Lublina po zaopatrzenie dla Niemców. Przy tej okazji prowadził (wraz z pracującymi w tym komando) działalność konspiracyjną, głównie nakierowaną na zdobywanie aprowizacji dla siebie i kolegów, ale i ułatwianie innym więźniom spotkań z rodzinami. Korzystał z życzliwości kierownika browaru Vetterów. Przy tej okazji wymieniano tu także korespondencję (grypsy) między więźniami a ich rodzinami. Nie zawsze się to udawało. 21 maja 1944 r. Burcan i Ryszard Rode trafili na wyjątkowo dokładny „filc”, czyli rewizję. Rewidujący ich esesmani znaleźli przy obydwu więźniach 50 grypsów od rodzin. Ku ich zdumieniu, po przesłuchaniu i niezbyt mocnym pobiciu, zostali skazani tylko na dwie doby stójki w bramie obozowej między drutami i parę tygodni karnej pracy.
22 lipca Burcan wykorzystał nadarzającą się okazję do ucieczki, dobrze wybierając czas i miejsce. Gdy więźniowie i towarzysząca im eskorta dochodzili do Zemborzyc, kończyła się trzecia godzina marszu. Więźniowie byli już lekko zmęczeni, ale jeszcze nie wyczerpani. Zapadał zmrok, a na dodatek padał ulewny deszcz. Droga przez Zemborzyce (wówczas gruntowa) była już wcześniej rozjeżdżona przez ciężarówki i cięższy sprzęt wojskowy. W deszczu droga i pobocze stały się jednym wielkim grzęzawiskiem.
Gdy kolumna zbliżała się do opłotków Zemborzyc, Burcan rzucił się do ucieczki. Skierował się na lewo od szosy w stronę najbliższych zabudowań. Zmrok, deszcz, płoty, a potem nadrzeczne zarośla stanowiły dobrą kryjówkę. Eskorta najprawdopodobniej nawet nie zauważyła jego zniknięcia.
Postać Antoniego Burcana jest w pewien sposób zagadkowa. Wiemy od innych więźniów, że przeżył wojnę i wrócił do Warszawy, ale nigdy nie skontaktował się z Muzeum. Nie mamy jego ankiety, relacji czy wspomnienia, nie posiadamy korespondencji z nim lub jego rodziną. Gdyby nie jego koledzy (Andrzej Janiszek, Jerzy Kwiatkowski i inni), którzy go wspominają, pamięć o nim ograniczyłaby się do jego numeru obozowego i daty urodzenia.